Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom IV 144.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Wilczury mu przecież potrzeba było koniecznie, nie rozpaczał jeszcze, że go zjedna...
Musiał więc w izbie śmierdzącej, w zaduchu — czas jakiś jeszcze z pędzić. Siadł mrucząc..
Wilczury jak nie było widać tak nie było. — Borkowicz z nudy nasłuchiwać począł.
Co się na zamku działo, nie mógł zrozumieć. Słyszał wyraźnie szepty, stąpanie szybkie, tłumne, bieganie około ścian, stłumionemi głosy wydawane rozkazy...
Lecz i teraz jeszcze nie przeszło mu przez głowę, by się to jego tyczeć miało...
On, co marzył o panowaniu tutaj!!.
Trwało oczekiwanie dobry czas, gdy naostatek, djabłem wykląwszy niegościnnego Napiwona, Borkowicz kołpak nałożył — i do drzwi kroczył.
Drzwi, jak mówiliśmy, były nizkie, a para z łaźni wprost ku nim buchała. Maciek otwierając je, schylić się musiał i za obłokiem pary nic dojrzeć nie mógł, oprócz, że siła do koła ludzi stało...
Głowy jeszcze zgiętej we drzwiach nie miał czasu rozprostować, gdy niewolnik Tatarzyn, który na zamku do posług był używany i konie na arkany łapał tak zręcznie, iż mu żaden nie uszedł — postawiony umyślnie z boku, na szyję staroście pętlę cisnął.
Niespodziewający się niczego Maciek na ziemię padł, ryk wydawszy z piersi, jak dzika