Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 016.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Ruszyła ramionami.
— Ale któż z nas co temu winien? — szepnął Szuszkowski i ramionami ruszył — ani ja, ani...
— Wszyscy, wszyscy; pan, ja, my... wszyscy, powiadam panu — gorąco odezwała się pani marszałkowa — bośmy wszyscy nocą i dniem czuwać, strzedz, pilnować powinni. Cóż za przyczyna pożaru?
— Któż ją wie! W żydowskie rupiecie padła iskra, może, z pozwoleniem, baba garnek z węglami nieostrożnie wysypawszy zarzewie, w budzie zamknęła.
Wyrażenie „z pozwoleniem, baba“, nieprzyjemnie zatętniało w uszach marszałkowej, która się zżymnęła, lecz musiała je „prostej kondycyi“ człowiekowi przebaczyć, bo pan Szuszkowski, choć szlachcic, w obliczu marszałkowej był bardzo prostym człowiekiem. Gdyby nie konieczność, aniby się z nim nawet zadać, mówić i zbliżyć raczyła.
Szuszkowski nie umiał po francusku... ale na wierność jego dla króla, na poświęcenie jego dlań, na dyskrecyę wreszcie rachować było można, w tym względzie był nieoszacowanym i stawał się niezbędnym.
— Pożar ugaszono, szkoda nie tak znowu wielka, dodał stanowniczy.
I ręką w powietrzu zamachnął, a oczyma w mroku szukać się zdawał wejrzenia pani Mniszchowej, aby z niego odgadnąć, po co został wezwanym; mimo bowiem klocowatej powierzchowności, Szuszkowski prze-