Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 032.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

i ciężar zrzucić z karku; ale purpura ściga i mści się, mój starosto. Jest to szata Dejaniry.
— Cóż się stało? — zapytał starosta. Mnie się zdaje, że W. kr. Mość miałbyś prawo właśnie w tej chwili się cieszyć; wszystko idzie po myśli, nawet nieprzyjaciele przychodzą do opamiętania.
Król ręką rzucił.
— Pozwól mi na chwilę o nich zapomnieć — rzekł — wszystko to dręczy mnie, wyczerpuje, nuży, a nic nie bawi. Pragnąłbym się czemś odświeżyć.
— N. Panie, nie ma na to innego lekarstwa, tylko się zakochać na dni kilka. Ale w kim?
Spojrzał bystro i szydersko.
— Dodam — rzekł, że dla odmiany trzebaby szukać przedmiotu nie w tych sferach, w których wszystko jest znane i oklepane, gdzie się z góry wie poczynając miłość, którego dnia i jak się ona zakończy.
Król się zarumienił i zmięszał, popatrzał na starostę.
— Słuchaj, ty niepoczciwy już o czemś wiesz. Przyznaj się! — zawołał żywiej.
— A jakże, N. Panie — dosyć obojętnie począł starosta. Wiem, że w ciągu samotnej przechadzki na paskiej drodze trafiła się chata, żeś W. kr. Mość zaszedł do niej spocząć i wody się napić, że ją po-