Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 060.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

drzed czem pokłony bić tylko a w prochu leżeć trzeba było. Gdy miał ją na ręce wziąć, biegł do krynicy się umywać, a kapryśne dziecię choć mu włosy z głowy wyrywało, tak że w oczach łzy z bolu stawały, śmiał się tylko i głowę poddawał.
I gdy Natałka wyrosła, nie zmieniło się nic. Ona dlań była panią, on niewolnikiem. Gdy raz w czerwonej chuście na wygon dziewczynka wybiegła, a krowa cudza napadła nią i rogami przebóść chciała, Maksym rzucił się przed nią i rogiem w bok dostał tak, że myślano, iż nie przeżyje. Zaniósł go krywonogi do szopki na rękach, płacząc, obwiązali — przybiegła i Natałka, Maksym się uśmiechał, patrząc na nią, choć co chwila mdlał z boleści.
Dziewczę popsute trochę, wiedziało dobrze, że w nim miało niewolnika, a gdy się jej czego zachciało, dosyć było skinąć, aby Maksym poleciał i spełnił rozkaz, choć najdziwaczniejszy. Gdy Natałka spiewała, zasłuchiwał się nieraz tak, że od Sydora po plecach dostał batem, bo Bondar był dlań surowy. W głowie mu postać nie mogło, ażeby się w Natałce pokochał, bo sierotą był i oprócz jednej świty wysłużonej na grzbiecie, nic nie miał, ani domu, ani łomu, a Bondarywna i rodzice najzamożniejszymi pomiatali.
I Natałka też z tego jego bałwochwalstwa śmiała się tylko, a choć był parobek urodziwy i choć go