Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 062.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— A co oni tobie wadzą? — spytała stara.
— Pewnie że wadzą — odparł Sydor. Już i na nasz chutor drogę znaleźli. Zaświeciło im tu piękne liczko. Czortby ich brał!
— Tsyt, milcz! — zawołała oglądając się kobieta — a toć król był; posłyszałby kto, co pleciesz, pomyśleliby, że na niego. A co to szkodzi, że się pańskie oczy na naszem dziecku poradują. Człek nie młody...
Sydor spojrzał i minę zrobił dziwną.
— Oni nie starzeją nigdy — zamruczał. Co ty stara znasz? co ty wiesz? Mnie pytaj. Nikt ich lepiej nie zaznał odemnie. Król? a choćby i król; ja tu królem w mojej chacie; nie potrzebuję honoru i frasunku. Nie dla nich moja detyna! A tu się jej jeszcze w głowie może zawrócić.
Bondarowa zmilczała.
— Na pohybelby im! Trzeba żeby się i tu wcisnęli... Teraz pokoju od nich nie będzie, a Natałka...
— Co ty już i na nią się sierdzisz — przerwała kobieta.
— Taż to moja jedyna, nie pleć, babo! — zawołał stary. Sierdzić się na nią nie mogę, a no strach mię ogarnia. Czuję, że się jej w głupiej głowinie przewróciło; ona myśleć gotowa, że z niej królowę zrobią. Albo ja to nie wiem, ile było takich królowych za jego panowania? Boże chroń, trzeba temu drzwi