Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 065.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

szła dama pięknej ale bladej twarzy, w długich po łokcie rękawiczkach, z woreczkiem na paluszku zawieszonym.
Trzy te figury zatrzymały się za płotem i bramą, i zdawały czekać, żeby albo pies szczekać przestał, albo ktoś z gospodarzy otworzył i Zaboja odwołał.
Dwaj ichmoście, towarzyszący damie, spoglądali na siebie, widocznie jeden na drugiego składając inicyatywę wystąpienia względem zagniewanego psa i obojętnych gospodarzy.
Sydor choć widział, co się działo za płotem, wcale się ruszać nie myślał, stara nawet ręce założyła, żeby sobie nadać obojętną postawę — ale jej chciało się wielce wyjść naprzeciw gości.
Szczekanie psa wywabiło znać Natałkę do okna; dziewczę już było strojne w kwiatki, zaczesane, w koralach. Odsunęło okno, wystawiło główkę, zobaczyło stojących i zawołało na ojca:
— Bat’ku, a toć państwo czekają tam! czy to nasza chata taka uboga, że się gości będzie obawiać? Matuniu, a toć otwórzcie i zaproście, albo nie — Bihme — sama pójdę wrota im otworzyć i głupiego Zaboja odpędzić.
Milcząc, Sydor odwróciwszy się do niej, palcem jej pogroził.
— E, ty stary chandaro — szepnęła z umizgiem