Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 066.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

do ojca śliczna Bondarywna — co ty dziś na wąs namotał? Idź, otwórz, bo ja każę, bat’ku, ja każę — powtórzyło dziewczę. Nie bój się, nie wezmą mię przecież, a oczyma nie zjedzą. Uroku się nie boję, a tyle mojego, co się z nimi szczebiocąc zabawię, bat’ku. Nie godzi się ludziom drzwi zamykać.
Matka ze zwróconą głową słuchała, radując się widocznie szczebiotaniu dziecka, i tryumfująco poglądając na chmurnego męża.
W tem od wrót dał się słyszeć głos jednego z mężczyzn.
— Prosimy otworzyć i psa zamknąć!
Sydor jakby się namyślił, wstał wzdychając, powoli podszedł do płotu, psa nogą kopnął, aż Zabój pod chlew, piszcząc i skowycząc, się schował, i stanął naprzeciw gości. Zmierzył ich oczyma ciekawemi, ale nasrożonemi, i zdawał się czekać, by mu się opowiedzieli.
Kobieta odezwała się głosem pieszczonym:
— Pozwolisz nam, dobry człowieku, chwileczkę odpocząć pod twoim gościnnym dachem.
Sydor nic nie mówiąc, wrota popchnął i ręką na podwórze wskazał.
Weszli, bojaźliwie w stronę psa poglądając, który pod chlewkiem wprawdzie siedział, ale nie mogąc obojętnym wytrzymać, głowę wystawiał i coraz to zaburczał gniewnie.