Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 069.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

rzyszami zaprzeć kazała. Sydorowa poszła z nią, stary Bondar ironicznie usta skrzywił, Natałka rączką bielszą niż u prostej dziewczyny być powinna, poprawiła korali i włosów, a w tem już i głośna rozmowa słyszeć się dała na drodze. Natałka pokraśniała, Bodarn pobladł.
Korol! — szepnęło dziewczę widocznie uradowane — korol!
Co między ściśniętymi zębami zamruczało w ustach Sydora, nikt nie posłyszał. Błysnęły mu oczy, na córkę spojrzał prawie gniewnie i ku wrotom kroczyć począł.
Natałka stanęła — zalotnica nieuczona — w takiej postawie, jakby ją malarz sam ułożył. Wzrok niby obojętny puściła na stepy, usteczka różowe podniosły się nad ząbkami białymi i piosenka ukraińska wyleciała z nich jak skowronek bujać w powietrzu.
Król z Szydłowskim stali we wrotach, piosenka do uszu ich zaleciała, zatrzymali się, słuchając. Z tego miejsca widać im było profil dziewczęcia, malujący się ciemnawo na bielszej ścianie chaty. Czyste rysy jej twarzyczki jakby mistrz w szczęśliwej chwili stworzył. Nie wiejskiem wydała się im dziewczęciem, ale przebraną panią.
Natałka wiedziała i czuła o przybywających, lecz się ani obejrzała na nich. Można przysiądz było,