Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 071.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

się ku nim ze złością wielką, ale Szydłowski wprost z laseczką cienką wystąpił przeciwko niemu i tak mu jakoś zaimponował, że Zabój się cofnął, mrucząc.
Król powoli wsunął się na podwórko.
Natałka niby nie widząc go, nie wiedząc niby, ciągle patrzała w step i nuciła. Głosik srebrny, choć nieuczony, brzmiał ptasim wdziękiem młodości.
Powoli, aby nie spłoszyć, przybliżył się król do pięknej dziewczyny.
Dobry deń, krasawico! — rzekł miluchnym głosem.
Natałka odwróciła główkę i zarumieniła się. Spojrzała niby przelękła po sobie, spuściła oczęta skromnie i odpowiedziała coś niewyraźnie, cofając się ku drzwiom chaty.
— Tylko nam nie uciekaj, bo my pogonimy za tobą — rzekł król.
— A czegożbym ja miała uciekać? — rozśmiało się ośmielone dziewczę, i czarne oczy, ocienione rzęsami długiemi, zwróciło z natężeniem na króla.
Starosta mielnicki niemy, z niezmiernem zajęciem przypatrywał się tej scenie. Król z razu jakby chciał przed chatą usiąść, obejrzał się, miejsca szukając, ale złośliwe dziewczę, może na przekorę tym, co do chaty uciekli, drzwi otworzyło, zapraszając do wnętrza. Uśmiechnęło się, śmiech dusząc w sobie.
Król z ostrożnością przestąpił próg, za nim