Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 080.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zkądże to takie precyoza? — zapytał król po cichu.
— E, co to tam dziwnego! — szybko zaczęła Bondarowa. Zwyczajnie na Ukrainie... po jarmarkach u żydzisków wszystkiego dostać można, a Sydor ciekawy i dla córki to lat dwadzieścia zbierał może.
Król pokręcił głową. Natałka tymczasem jego sznur korali, stanąwszy przed ścianą, na której było kawałek zwierciadełka, przywiązywała sobie pod szyją.
— Oczewista rzecz — po cichu dodał Poniatowski — że moje korale dla takiej krasawicy bogatej nie przystały. Chodźże tu, moja panno.
W głosie króla słychać było drżenie. Na piątym palcu lewej ręki miał pierścionek z soliterem, pamiątkę, nie wiem już czyją. Zdjął go powoli, popatrzał nań, westchnął. Natałka śmiało doń przystąpiła.
— Rękę mi daj, waćpanno — rzekł głosem drżącym.
Pierścionek błyskał jak oko szatana i iskrzył się do niej. Sama nie wiedząc, co czyni, Natałka przyklękła przed królem, który na palec włożył jej solitera.
Z blizka tak spojrzeli sobie oko w oko. Pobladł stary, wzruszony, dziewczę pokraśniało.
— Jam stary — rzekł Poniatowski żywo — mógłbym być ojcem twoim, więc mi wolno...
I nie pytając o pozwolenie, schylił się, na czole