Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 091.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— A, moj drogi panie szambelanie — odezwała się, z trwogą oglądając i niecierpliwie poprawując stroju — mój szambelanie najdroższy! jeżeli macie jakie interesa, czego się domyślam, zaklinam cię — przez Grzybosię! Tchnąć, zjeść czasu nie mam! upadam, czuję się chorą!
— Pani marszałkowo dobrodziejko — począł żywo Rzesiński — w łasce jej nadzieja moja. Z nadzieją tu przybywam... interes życia lub śmierci... ostatni... jedyny... na sercu mi leżący mam...
Marszałkowa się przestraszyła. Szlachcic był potrzebny; uśmiechnęła mu się i małą rączkę podała.
— Kochany szambelanie! ja i mój mąż zrobimy wszystko, wszystko, co tylko można, ale mówcie z Grzybosią; ona mi przypomni, ona dopilnuje; ja tyle, tyle swoich i cudzych rzeczy mam na głowie...
Spojrzał jej w oczy; uśmiechła mu się wielce łaskawie.
— Więc słucham rozkazów. Pomówię z panią Grzybowską, ale łasce jej siebie polecam; o najdroższą rzecz, o honor mój chodzi.
I czapkę ująwszy oburącz, szambelan przycisnął ją do piersi, oczy wznosząc ku niebu. Gdy je znowu ku ziemi spuścił, pani marszałkowej już nie było, tylko kraj jej szaty mignął mu we drzwiach, które się przed nosem jego zamknęły.
Wyszukać pannę Grzybowską było zadaniem