Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 101.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja?...
Rzesiński spowiadać się nie mógł i nie chciał.
— Po drodze, po drodze — bąknął.
— Dokądże? do Kijowa chyba? do księcia Potemkina? z wąsami! — szydersko rzekł Szydłowski. Zdrada kraju, takie piękne wąsy z niego wywozić.
— A kiedy ich doma nie szacują — odparł żartobliwie szambelan. Gdzieindziej jużbym za nie dostał co... jaką dystynkcyę... a u nas...
Dokończył ruszeniem ramion.
— Szambusiu kochany, masz słuszność. U nas rodzimych talentów cenić nie umieją. Było prawo, że kto dał krajowi dwunastu synów, dostawał starostwo, jako panis bene merentium, a kto się takich wąsów dohodował, też coś wart.
Szambelan swoje pokręcił.
— Panie starosto — rzekł — polecam się jego protekcyi.
— Za powrotem do Warszawy — dodał Szydłowski — musimy wskrzesić rzeczpospolitą babińską, a jegomości w niej uczynimy Wielkim Wąsowniczym.
To mówiąc, skłonił się i śmiejąc jeszcze, poszedł dalej, a Rzesiński do chaty.



Stary pałac w Wiszniowcu był prawdziwie pańską rezydencyą, pełną, odwiecznych pamiątek i mogący do siebie szczęśliwego posiadacza przywiązać.