Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 110.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nosem przeszłością z zapachów i smrodów złożoną. Kosztowne meble w kapkach, okiennice na pół pozamykane, cisza, smutek, śmierć, rozlegające się wśród milczenia kroki idących, przejęły dreszczem Plerscha. W tych murach miał przeżyć nie wiedzieć wiele miesięcy, sam na sam z płótnami, myślami i umarłą przeszłością.
Pokazano mu oryginały. Przeraził się ich wielkością i zapuszczeniem.
Pomimo naglącego listu do rządzcy i zapewnień, że wszystko mieć będzie co zechce w Wiszniowcu, Plersch o najmniejszą rzecz walczyć musiał.
Rządzca był szlachcic sygnetowy i lekce sobie ważył jakiegoś szołdrę, mieszczucha, do tego niby coś nakształt rzemieślnika. Nie rychło do ładu z sobą przyszli. Pan Pluszczyński miał córkę, o którę się obawiał, i drugą młodą żonę, o którę był zazdrośny więc malarza do domu nie wpuścił.
Warszawiak także wydawał mu się tem niebezpieczniejszym, że on sam ciągle po Wiszniowiecczyznie jeżdżąc, to do Krzemieńca, to do Dubna, gościem bywał tylko w domu. Plerschowi więc zimne jedzenie noszono do pałacu, gdzie pracował i nie zapraszano go wcale.
Nie było w istocie niebezpieczeństwa żadnego, gdyż druga żona pana Pluszczyńskiego, wzięta z fraucymeru pani marszałkowej, grająca na gitarze i spie-