Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 127.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Przez okno ciekawa Natałka szybko wystawiła głowę, głos posłyszawszy. Jeszcze była nieuczesana, czarne, bujne, rozrzucone na ramiona włosy, okrywały ją całą. Z pośrodka tych kędziorów biała, pieszczona twarzyczka śmiała się jak róża na aksamitach. Ale widzenie to trwało chwilkę i znikło.
Przez tę chwilę miała czas się mu przypatrzeć przybyła jejmość i uśmiechnąwszy się, przystąpiła uprzejmie się wdzięcząc do Sydorowej.
— Ja z jejmością mam pomówić na osobności... potrzeba — szepnęła i postrzegłszy jakąś obawę w twarzy starej kobiety, dodała ciszej:
— Ja tu nie od siebie przychodzę, ale od tej wielkiej pani, która była u was niedawno, gdy król był. Jest to blizka krewna królewska, ona wam bardzo dobrze życzy.
I głową kiwnęła znacząco.
Sydorowa ani się do rozmowy spieszyła, ani jej odmawiała.
— A no, to siądźmy gdzie i gadajmy — odpowiedziała po krótkiem milczeniu.
Przybyła, w której łatwo się Grzybowskiej domyśleć, usiadła na przyzbie, chustkę podłożywszy pod siebie. Sydorowa przysunęła się do niej.
— Was wielkie szczęście spotkało — poczęła Grzybosia — wielkie szczęście. Dziecko wasze królowi w oczy wpadło.