Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 128.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja to wiem — z powagą odparła matka — ale czy to szczęście czy niedola, to jeszcze nie wiadomo.
— A, wielkie szczęście! — dodała szybko posłanka. Czy to wy tego nie rozumiecie? Król taki dobry pan, on niczyjej niedoli przyczyną by być nie chciał. Nic złego od was nikt nie żąda, chowaj Boże. Dziewczyna za mąż wyjść może tak, jak się wam nigdy nie śniło — za możnego pana.
Sydorowa milczała, ale po chwili głową potrzęsła.
— Ale to tam jeszcze do tego daleko, wy się namyślicie, a waszej córce gwałtu nikt nie zada jak wola wasza. Ja do was dziś z czem innem przyszłam, w czem już, Bóg widzi, i cienia złego nie ma.
— No, to mówcie.
— Królowi się podobało liczko; trzeba je na płótnie odmalować, ażeby o niem nie zapomniał.
Sydorowa popatrzała na nią przestraszona i załamała ręce.
— A godziż się to? — zawołała — toć to tylko Świętych Pańskich malują, a nas grzesznych...
— Moja jejmość, to u was na wsi takie obyczaje — rzekła Grzybosia — u nas inaczej, mało nie codzień malują pięknych i brzydkich, aby po nich na świecie pamiątka została. Żadnego w tem grzechu nie ma. Najrzałam tylko waszą córkę przez