Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 129.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

okno, warta tego przecież, żeby z niej malarz zdjął obrazek.
— Aby grzechu nie było — mruknęła stara.
— Spytajcież księdza, on wam poświadczy, jeśli mnie nie wierzycie.
Zamyślona Sydorowa nie odpowiedziała już nic.
— Malarz przyjechał — dodała Grzybowska — wszystko przygotowane, namówcie córkę, albo mnie z nią się dajcie rozmówić; przyjdziecie na jaką godzinę i rzecz będzie skończona.
— Dziecku samemu ani na krok nie dam stąpić — jeżeli będzie potrzeba, sama z nią pójdę, albo inaczej nic.
— Zrobicie, jak się wam podoba. A teraz — dodała wstając Grzybowska — jeszcze was o to proszę, abym waszą córkę zobaczyć mogła. Wszyscy mówią jak o cudzie, a jam ledwie ją najrzała; niechże wiem, jak wygląda.
Sydorowa niby tych wyrazów nie słysząc, głęboko się zamyśliła. Prostej kobiecie, jak jej córce, zawracało się w głowie. Magiczny ten wyraz „król“ śnił się im obu. Miarkowała Bondarowa, że jużciż królowej z córki nie uczyni, ale rozumiała to, że ją na stopniach tronu postawić może, i panią, wielką panią zrobi. Zdawało się jej, że gdyby tak córkę za mąż wydała, wówczas i mąż by się przebłagał i wszystkoby było dobrze, a Natałka jeśli nie królową