Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 137.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nazbyt odraźliwy i niepokaźny, słowem, idzie jak z płatka.
— A ojciec, ten straszny drab, ponuro patrzący?
— Nie ma go ani śladu — odparła Grzybowska. Tam widzę rząd w dobrych rękach, a ów dawny szlachcic zawojowany przez babę.
Wśród tej rozmowy głos pana marszałka Mniszcha, który osobno mieszkał, dał się słyszeć w sieni. Pani marszałkowa poprawiła czepeczka i skinęła, kołdrą się okrywając, na Grzybowskę.
— Proszę cię, rób co chcesz, ale mi nie odchódź z pokoju. Słyszę głos marszałka; nie lubię jego czułości. Choćby ci wyjść wypadało, zostań, póki on tu będzie.
W istocie drzwi się otworzyły i marszałek już ubrany, w rannym stroju, z kapeluszem i laską w ręku, z gwiazdą u boku, wsunął się do pokoiku, pozdrawiając żonę, która dłonią po czole posunęła, skarząc się przy powitaniu na migrenę.
Pomimo to usiadł na taborecie przy łóżku i spojrzał na kręcącą się u toalety Grzybosię, jakby się jej chciał pozbyć, i coś szeptać począł.
— Mów głośno, nie żenuj się — odparła żona — Grzybowska wie o wszystkiem, ja dla niej sekretów nie mam, to moja najlepsza przyjaciółka.
— Od Szydłowskiego się dopiero dziś dowiedziałem o fantazyi pańskiej — rzekł Mniszech i ramio-