Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 154.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

poszanowaniem na malarza, Natałka zdawała się nie pojmować, jak taki niepoczesny człowiek mógł takiego cudu dokazać. Obraz był zaledwie podmalowany, lecz przewidując, że mu co do skończenia go przeszkodzić może, Plersch założył w nim wszystko, tak, aby i bez wzoru mógł dokończyć. Rysy i wyraz twarzy Natałki utkwiły w jego pamięci głęboko.
Znużony, położył się, aby spocząć i snem gorączkowym przemarzył do rana. O brzasku wstał do roboty.
Gniewał się na siebie, bo o tej dzikiej dziewczynie ciągle myślał. Napróżno sobie przypominał brylantowy pierścień, który go zrazić był powinien; i z nim wreszcie czarowała go.
Nazajutrz dawno już stał przy sztaludze, gdy kobiety nadeszły. Sydorowa była chmurniejszą niż wczoraj, a dziewczę jakby rozgorączkowane i gniewne. Zaczęła się robota w milczeniu.
Około południa pani Mniszchowa na chwilę się wkradła; pobiegła wprost do portretu i uradowana klasnęła w dłonie.
— A!... wiesz Plersch, że to będzie wcale ładny obrazek. Greuza mi przypomina.
— Pani hrabina nadto łaskawa.
— Wykończ tylko; oryginalny obraz i pełen smutnego wdzięku.