Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 160.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

swoje szczęście, i ona i matka; w to im graj; nie drożyły się wcale.
— I za kogoż ją wydacie, za kogo? — zapytał Plersch ponuro.
— Konkurentów nie zabraknie — rozśmiała się Grzybowska. Mam już jednego szambelana, a jakbym natarła mocno, kto wie, czy pewien artysta nie zgodziłby się także zostać kandydatem.
— O, nie — odparł Plersch — nie, ślicznie dziękuję. Kochać się mogę do szaleństwa, ale żenić w takich warunkach nie potrafię. To dla szambelanów rola, a nie dla artysty.
I skłonił się z miną smutną. Grzybowska spojrzała nań zdziwiona nieco.
— A, jak mi jej żal! — powtórzył zadumany Plersch. Z tego polnego kwiatka...
— Będzie to, co ze wszystkich piękniejszych kwiatów: pójdzie do bukietu na królewskie pokoje i wyrzucą go potem na śmiecie.
Westchnęła, mówiąc to panna Grzybowska, a wspomnienie jakieś nagłe w jej oczach zaświeciło dwiema łzami, które prędziutko otarła, starając się wrócić do pierwszej swej wesołości.
— Król! nie rozumię króla — rzekł po cichu artysta. W młodości namiętność wiele tłómaczy, choć nie wszystko uniewinnia, ale w jego wieku, na jego