Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 161.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

stanowisku, chwilę rozrywki takiemi okupywać ofiarami...
— Cicho! — tupiąc nogą zawołała Grzybowska — co nam do ich sumienia? Nasza a ich moralność są do siebie wcale niepodobne; im wiele wolno, bo wielki ciężar dźwigają na ramionach. Dosyć tego, panie Plersch.
Artysta wstał zadumany.
— Dobranoc pani — rzekł na pozór spokojnie.
— Spodziewam się, że się waćpan nie pogniewasz na mnie — przymilając się szepnęła Grzybosia. Uczyniłam to z dobrego serca, dając mu dowód zaufania. Proszę tylko język trzymać za zębami, bo i mnie i sobie pan zaszkodzisz. Podziękuj mi pan, żeś wyleczony.
Plersch uśmiechnął się smutnie.
— Wyleczony? nie! — rzekł — bo głupia miłość rozumną radą się nie leczy. Jak chorobę przeboleć ją trzeba, to darmo. Nie mogę się pozbyć z przed oczów tego dziewczęcia. Ach, gdybyś pani widziała, jak mi siadła do malowania, z jakim wyrazem smutku i niedoli siedziała cały czas, niby swą przyszłość przeczuwając!
Grzybosia się uśmiechnęła.
— Otóż masz sentymentalnego kawalera, który się tak nad prostą dziewką rozczula. Lepsze od niej doznały gorszego losu. Ot, nie plótłbyś. Idź, idź, do-