Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 171.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Szybko plącząc grubemi jak kłody nogami, przystąpił do Sydorowej. Czuć było wśród ciszy przyspieszony oddech jego piersi szerokich; dyszał, ręce wyciągnął.
— Bondarowa! — zawołał — kiedy Maksym won, ja z nim! Zostańcie same, wiedźmy przeklęte! Na pohybel wam!...
Ręką zamachnął nad głową, drugą zasłaniając sobie oczy; zachwiał się i szybko porwawszy Maksyma pod rękę, poszedł z nim pod szopę.
Kobiety stały, szepcząc między sobą, zmięszane. Księżyc w pełni oświecał podwórko. Po chwili z pod szopy wylazł Krywonogi, trzymając kij w ręku. Nie obejrzał się nawet, ciągnąc za sobą Maksyma, który szedł powoli, ze spuszczoną głową.
Sydorowę ogarnęła jakaś trwoga i chciała się zawrócić ku nim, aby ich wstrzymać. Natałka nie dopuściła. Milcząc ręką wskazała na wrota.
We wrotach Maksym się zatrzymał i odwrócił.
— Bywajcie zdrowe, matko Bondarowa i wy Natałko Bondarywna! bywajcie zdrowe! Za chleb i sól Bóg zapłać. Wygnaliście mię, idę; ale nie pójdę daleko; na drugiej miedzy siądę, a co przeznaczono i napisano, to się spełni. Na kogo spadnie krew, Bogu wiedzieć, nie mnie.
Wrota skrzypnęły. Maksym wyszedł z Krywonogim.