Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 176.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

zgu błyskawicą się rozpłynął. Szambelanowi jasne płatki jak gwiazdy latały przed oczyma.
Grzybosia patrzała nań jako osoba doświadczona; po części odgadywała wrażenia biednej ofiary, mierzyła go okiem szyderskim, zmusiła do drugiej czarki, naprowadziła na opowiadanie o majątkach, o dostatkach, o dworze, mrugała, śmiała się i dzięki jej zręczności a wielkiej domyślności kobiet, odwiedziny wypadły szczęśliwiej daleko, niżeli się nawet spodziewała.
Rozmarzony Rzesiński, pożegnawszy się z Sydorową i Natałką, ledwie wydostał się za wrota, pochwycił rękę Grzybosi i całując ją z uniesieniem, krzyknął.
— Królowo moja! dziej się wola Boża, za tą dziewczyną w ogień i w wodę, byle moja była.
Śmiała się panna Grzybowska, a szambelan rękami do góry podniesionemi gestykulując, wzdychał, bił się w piersi i protestował, że na wszystko był gotów.
— Jeśli pan tak to będziesz brał gorąco — odezwała się w końcu Grzybowska — najpewniej z tego nic nie będzie, bo się waćpana i ona zlęknie, no, i ja, a może i kto trzeci. Tu te zapały nie w miejscu, bo byś ani kasztelanii, ani krzyża nie dostał, a żonę, prędzej później, przecież mieć będziesz zawsze.