Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 195.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Prawie milcząc przeszli przez część rynku, około ruin starej cerkwi, i król poprzedzając siostrzenicę, wszedł do jej mieszkania. Obejrzał się po saloniku — nie było w nim nic.
— Gdzież twój obraz? — zapytał.
— A — rozśmiała się piękna pani — nie dopuszczam, aby go lada czyje profanowały oczy.
To mówiąc, otwarła drugi pokój i ręką zaprosiła do niego.
Tu, na krześle, coś tajemniczo zieloną kitajką przykrytego stało. Marszałkowa podbiegła, zerwała ją żywo i spojrzała śmiejąc się na wuja, który okrzyku nie mógł powstrzymać i zarumienił się mocno.
Przed nim stał niewykończony, lecz nadzwyczaj podobny portret Bondarywny, przez Plerscha malowany.
Nie było to arcydzieło, ale tęskna poza i smutna, zadumana twarzyczka, czyniły go wielce zajmującym. Gdyby był Plersch miał pędzel Greuza, przedmiot do arcydzieła dostarczyłby wątku.
Król stał w kontemplacyi, Mniszchowa szydersko patrzała mu w oczy.
— Cóż N. Pan powie na to? — odezwała się.
— Że pani hrabina jest wielką figlarką i złośliwą kobieciną, która starego wuja szpieguje i posądza — odparł król wcale nie zagniewany.