Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 198.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Ruchem pięknych rączek zdawała się hołd i kadzidło w istocie składać u nóg króla, który powtórnie ręce jej całować zaczął.
Wszystko to byłoby bardzo pięknem, gdyby niestety po ludzku nie było tylko zręcznie odegranym prologiem do pewnego dramatu poufnego.
Marszałkowa pochwyciła kitajkę i idąc z nią dla zasłonięcia obrazu, szepnęła mimochodem:
— Oryginał i kopia będą w Kozienicach.
Na to nie było innej odpowiedzi, nad nowe rąk pocałowanie. Oboje wyszli do pierwszego pokoju. Tu na stoliku jakoś nieostrożnie, lecz jakby umyślnie rozłożone były papiery, koperty, a na wierzchu leżało kilka ćwiartek, zapisanych dużym, znanym charakterem ks. Renaud, sekretarza pani Podolskiej, matki pani marszałkowej.
Król rzuciwszy okiem, poznał natychmiast list ten i zawołał:
— Mieliście wiadomość o kochanej siostruni!
— A tak, dzisiaj dwa ogromne listy odebrałam z Tuluzy. Mamcia się zachwyca powietrzem, podróżą, widokami, a nieoszacowany ks. Renaud tłómaczy jej, objaśnia, wynajduje wszystko, co ją zająć może. I byłaby prawdziwie szczęśliwą i odżyłaby może — westchnęła pani Mniszchowa — gdyby nie te wszędzie nas ścigające interesa. Mama się z Zamojskiemi nie może porozumieć, tymczasem długi, zobowiązania,