Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 206.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

zwijać poczęła co napadła, gdy Sydor z komina głownię wziął dymiącą w rękę i wyszedł.
Na podwórku wiatru popatrzał i powoli głownię wetknął w strzechę.
Maksym i Krywonogi stali, nie śmiejąc mówić nic. Bondar czekał, aż wiatr pożar rozdmucha. Drzwi chaty zamknął i zaryglował.
Wprędce sucha trzcina i słoma poczęły syczeć od płomieni, wiatr pędził coraz dalej pożar podłożony. Sydor na konia siadł i czekał aż rozgoreje. Maksym i stary parobek także na koniach siedzieli, ale nie ruszyli się z podwórka, dopóki cały dach na chutorze i na szopach nie stał w płomieniach.
W Kaniowie, w cerkwi, zobaczywszy ogień, we dzwony bić zaczęto, a Sydor ze swoimi spuszczał się w wąwóz. I gdy ludzie z miasteczka poczęli biedz na ratunek, na chacie się już wątły dach zawalił, a szopy i chlewy gorzały tak, że do nich przystąpić nie było można.
Najmitka na węzełkach swych siedząc pod starym dębem, płakała.
A nazajutrz z chaty na chutorze gruzy tylko opalone sterczały.



Działo się to wszystko w roku 1787, a w rok potem Warszawa cała przygotowaniami do wielkiego sejmu wrzała i kipiała.