Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 212.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

masz w sercu, ratuj mię, panno Grzybowska, bo życie chrześcianina mieć będziesz na sumieniu.
— Ale mów, o co idzie, mów od początku.
Podsunęła mu z wodą karafkę. Szambelan wypił duszkiem dwie szklanki, jednę po drugiej, a że dawniej nawykł był wąsy ocierać, zrobił ruch ręką nałogowy i westchnął.
— Wąsy dyabli wzięli, jak i resztę! — i westchnął.
Chwila była jakby namysłu i wypoczynku. Patrząc na stół, z oczyma nieruchomie weń wlepionemi, Rzesiński mówił:
— Matunia mojej przyszłej małżonki, jak to było umówione przy pani samej, miała tedy przybyć do mnie dla zawarcia ślubów małżeńskich. Później kiedyś mieliśmy jechać do Warszawy. Nie wglądałem w to wcale, jakie tam były ich stosunki czy z królem, czy zkim tamkolwiek bądź. Obiecałem ją wziąć, jaką była, i kwita. Dziewczyna mi się podobała, żem szalał. Robiłem wielkie głupstwo, ale na starość, kiedy się co podobnego trafi, i ludzie i pan Bóg przebaczą. A no, słuchajże asińdźka, co się dzieje. Wszystko tedy do wesela było przygotowane, zmogłem się, wyszastałem, dom wysztyftowałem; kotarę sprawiłem karmazynową, podarki ślubne, czekam. Co się tedy dzieje? Jednego rana nadjeżdżają baby, no, nie paradnie, ale manatków dużo, a dziewczyna jeszcze