Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 222.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ramiona obficie, a na niej kapelusik popielaty z różą, opięty był sznurem brylantów.
Maluśką rączkę, w rękawiczce popielatej, trzymała na kolanach z chusteczką przezroczystą, haftowaną. Z ramion spływał łańcuch złoty, wenecki, kilka razy obwinięty około szyi, z zawieszoną na nim balsamką kameryzowaną i takimże zegarkiem. Śliczne oczy czarne pałały pod powiekami przymrużonemi, usta miała malusie i różowe, twarzyczkę piękną jak obrazek, ale dumną, smutną, nagniewaną i zbolałą. Trzymała się tak zręcznie, przechylała tak gibko, padała w krzesło i podnosiła z takim wdziękiem, że się ludzie jej napatrzyć nie mogli.
Nikt na hecę nie patrzał, wszyscy na nią, i szeptano coś sobie do ucha.
Widząc, że oczy zmruża to wytrzeszcza pan szambelan, usłużny Mikorsz, który miał perspektywkę w kieszeni, ofiarował mu ją, zalecając.
Rzesiński, który nigdy podobnych narzędzi nie używał, niezbyt będąc pewnym, czy w nich jaka nieczysta siła nie mieszka, z wahaniem ale z ciekawością ujął perspektywę i począł ją, zmrużywszy jedno oko wedle przepisu, a raczej ręką je przytrzymując dla ułatwienia, spoglądać tu i ówdzie.
Zdziwił się naprzód, postrzegłszy niedźwiedzia pod nosem. Uczyniło mu to wrażenie przykre, tak, że się aż żachnął; potem ogon psa, potem wąsy żółte