Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 223.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

jakiegoś jegomości spostrzegł zbliżone przerażająco, naostatek — o mało nie upuścił szatańskiego szkła — żonę zobaczył, własną żonę... tuż, tylko rękę wyciągnąć.
Krzyknął; ale że w tej chwili psy biednego maruchę mordowały, wzięto ten wykrzyk za wyraz współczucia dla niedźwiedzia.
Piękna ta pani w kapelusiku popielatym z piórem, z różami, z brylantami, wydała mu się Natałką.
Pobladł, lecz przypisał to szatańskiej sztuce. Sąsiad w chwili, gdy Rzesiński nieśmiało drugi raz kierował perspektywę na tę damę, zapytał go, czy nie swoją imienniczkę, a może krewnę znalazł.
Szambelan spojrzał nań.
— Albo co?
— Bo to jest owa sławna, pierwsza dziś piękność nasza, która nie wiadomo zkąd wypłynęła na światło stołeczne, zowiąca się, jeśli się nie mylę, tak jak pan dobrodziej, a nawet tymże tytułem... zowią ją szambelanową Rzesińską.
Słysząc to szambelan, przestraszył się, zdziwił i perspektywka wypadła mu z ręki. W drugim rzędzie pod nimi siedział jegomość łysy, którego uderzywszy w czaszkę i odbiwszy się od niej, potoczyła się między psy i niedźwiedzia.
Łysy jegomość, raniony lekko, krzyknął, wszystkich oczy zwróciły się na przelękłego winowajcę,