Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 224.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

zamęt się zrobił w sali. Mikorsz zaczął się śmiać. Rzesiński za perspektywką gotów się był rzucić między dzikie zwierzęta, a gdy się to uspokoiło, owa pani w popielatym kapelusiku znikła.
— O perspektywę nie masz się waćpan dobrodziej co tak troszczyć, nie była to rzecz tak kosztowna.
W istocie tylko pięć czerwonych złotych szambelan zapłacił za nią, lecz nie szło mu o nie; chciałby był gonić za widmem żony, a tej już nie było. Milczał, dziko wodząc oczyma po sali.
— Pani Rzesińska — szepnął głosem zalterowanym do sąsiada — jest mi podobno daleką powinowatą; pan nie wiesz, gdzie mieszka?
— Nie wiem — rzekł Mikorsz — lecz się o tem łatwo dowiedzieć mogę.
— Uczynisz mi tem największą przysługę.
Spędzili resztę widowiska, które zapłaciwszy smutny szambelan, czuł się obowiązanym skonsumować do ostatka, oba nie bardzo niem zachwyceni.
Przy wieczerzy Mikorsz znowu dał burgunda, a po niej grali w maryasza i pan Rzesiński przegrał tylko dwadzieściapięć dukatów, co z lornetką i ranną przegraną uczyniło pięćdziesiąt, nie licząc stołu, miejsca na hecy i fiakra połowy.
Gdy późno w noc wszedł do swojej stancyi szambelan, po burgundzie, maryaszu, widowisku, przegranej i całym tym dniu nieszczęśliwym, począł