Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 227.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ryasza z gołowąsem i za jakieś szkiełko! Śliczny interes, jak Boga mego kocham, awantura babilońska!



Warszawa w czasie sejmu czteroletniego świetną nader była, zgadzają się na to wszyscy, lecz co jej ten blask nadawało, to przypłynęło z daleka; dwory pańskie, powozy, konie, liberye, strojne panie i panowie — stan samej stolicy dziwnie od tej ludności pozłocistej odbijał. Z wyjątkiem kilku piękniejszych gmachów w samego miasta obrębie, ulice i domy nie odznaczały się wytwornością, a stan bruków był opłakany. Po za bramą krakowską, na tej przestrzeni, która miastem być miała, ale jeszcze go nie dorosła, kręciły się drogi, uliczki, płoty, a wśród nich w nieładzie największym rozrzucone były przepyszne pałace, oko w oko z mizernemi chatkami wspaniałe budowle i szałase nędzne. Gdzieniegdzie leżały stosy drzewa, kupy przygotowanych cegieł, kloce, piłować zaczęte, i szopy stały z chrustu plecione. Widok był osobliwy, ale wzrost zwiastujący; ładu mało, życia wiele.
W alei ujazdowskiej, wśród ogrodu w części ze starych drzew złożonego, w drugiej zasadzonego świeżo, stał naówczas domek niewielki, murowany, dosyć ładny, do którego przystępu bronił mur i brama zamczysta, obok której była furtka także warowna.
Powozem jadąc, można było zajrzeć we wnę-