Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 230.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

powinna szczęśliwą, więc powinnam śmiać się.
Mówiąc to, otworzyła usta, pokazała ząbki białe, do uśmiechu nastroiła twarz i ziewnęła. Ręce się podniosły ku górze i bezwładne opadły na kolana. Jednę z nich sparła na poręczy, na niej złożyła głowę i zadumała się, jakby nikogo nie było. Grzybowska popatrzywszy na nią, usiadła. Zwróciła ku niej główkę po chwili.
— No cóż? przysięgnę, że mi przychodzicie zwiastować przybycie mojego męża. Cha! cha! starego wczoraj widziałam na hecy. Patrzał na mnie osowiałemi oczyma, potem mu ktoś podał szkło, które z rąk wypadło, tak się mnie jak widma nastraszył... ale i ja uciekłam. Poznałam go. Teraz ja niewolnica zawsze podwójnie zamykać się muszę; broń Boże, mię wyszpieguje, a nuż się tu dostanie...
— Czegoż się masz bać?
— Hałasu, wrzawy, krzyku — odparła Natalia. Król i tak cienia swojego się boi. Ta Grabowska nieszczęsna zagryza go podejrzeniami, zamęcza wymówkami. Król i tak znużony, nie wiele potrzeba, by mnie porzucił, a ja go kocham, ja go kocham!
Ruszyła ramionami Grzybowska.
— Wszak tu nikogo nie ma — odezwała się — prawda? Matka pewnie, więcej nikogo. Więc powiem otwarcie: komedyi nie graj ze mną. Król stary, nu-