Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 231.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dny, znudzony, co ty mi mówisz, moja szambelanowo, że go kochasz!
Natałka porwała się na pół z siedzenia i padła na nie znowu, ręce łamiąc.
— Tacyście wy wszyscy! — krzyknęła z gniewem — nikt z was wierzyć nie chce, ale ja go kocham, choć stary, kocham go, bo jest biedny, kocham, bo nie wiem, czemu go kocham! Schnę, męczę się, umieram, marzę o stepie, płaczę, radabym zerwać się z łańcucha, a serce mnie tu trzyma. Wyście tacy wszyscy — poczęła gwałtowniej — żadna go nie kochała, sprzedawały mu się wszystkie, ale mnie nie ma świat, za coby kto kupił. Ja nie potrzebuję nic tylko kochania, choćby o chlebie i wodzie, o głodzie i o łzach... ja jestem boże stworzenie, a was ulepili ludzie; wy mnie nie znacie!
— Dosyć, dosyć tych narzekań — odezwała się stara panna, urażona nieco. Nie przyszłam tu słuchać lamentów, bo jest mówić o czem innem. Szambelan w furyi...
Natałka nie odpowiadała, patrząc w okno.
— Szambelan się odgraża! — powtórzyła Grzybowska.
— Czegoż chce? — spytała zwolna Ukrainka.
— Czego chce? sam pono nie wie; chce rozwodu, chce krzyża... — zaczęła się śmiać — ten mu się należy.