Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 242.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

I powoli ku domowi go poprowadziła posłusznego.
Stary żołnierz stał na straży; z dala zobaczył idących i nieufnem okiem zmierzył przybysza.
— On tu przenocuje — szepnęła Bondarowa — dacie mu w izbie miejsce z sobą; ja go znam, to nasz, to sierota, com go wychowała, nie macie się go co lękać.
Żołnierz głową pokiwał. Nie w smak mu to było, lecz Bondarowa tu rozkazywała. Nie mówiąc słowa, wprowadził Maksyma do swej izby. Stał w niej tapczan próżny, wskazał nań ręką, a sam cofnął się ku swemu łóżku. Maksym siadł, rzucając kij i nieruchomy pozostał tak w miejscu, jakby pół senny.
Z pewnem niedowierzaniem żołnierz swoje mienie przygarniał jak mógł ku łóżku, świeczkę zapalił i wyszedł.



Był to dzień zwykły posłuchania u króla przed sesyą sejmową. Przypuszczano interesowanych z rana na kilka chwil do oblicza pańskiego, a naglące sprawy publiczne za wyborny służyły pretekst, by długo nie męczono N. Pana. Kilku grzecznemi słowy zbywał z grzecznością ujmującą król cisnących się ku niemu. Nikt prawie nie odszedł niezadowolnionym z niego, bo odmawiać nawet umiał tak, że odmowę złagodził, a obietnice nic go nie kosztowały.