Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 256.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

malować się był kazać powinien. Chwycił Plerscha za rękę.
— Wiesz asindziej co? zamawiam sobie naprzód mój portret u niego, potem...
Dał znak głową. Plersch wstał zarumieniony i szczęśliwy.
— Kiedyż mu służyć mogę?
— Choćby jutro.
Zaczęto się umawiać. Plersch miał małą pracownię na zamku. Sam więc zaprosił szambelana, który skwapliwie pochwycił się projektu unieśmiertelnienia się we wstędze i orderze. Szczęśliwa myśl mu też przyszła, iż mógł się dać malować z listem w ręku, na którego wierzchu mogły stać wypisane wszystkie tytuły jego.
Nazajutrz pojechał do Mniszchów. Marszałka jak zwykle nie było, ale piękna pani go przyjęła nader uprzejmie, albowiem owe cztery tysiące czerwonych złotych jeszcze na obligu pozostawały. Wyraziła mu całą radość swą z zaszczytu, jaki go spotkał, wysłuchała kantaty na cześć koronowanego wuja, dała rękę do pocałowania i zapewniła, że mężowi powie o wizycie, przepraszając za to, iż mu zajęcia nie dozwalały itd.
Wracając z pałacu, wstąpił do oficyny pan orderowy Grzybowska go przyjęła nader uprzejmie.
— Dobrą nowinę mam panu zwiastować — rzekła.