Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 260.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dobały, niż ucięte popiersia. Myślał więc nawet o tem, czyby nie wypadało dać się wykonterfektować jak Bóg stworzył, z nogami i rękami, stojącym u stołu, z ręką na papierach i książkach. List z adresem najlepiej się mógł naówczas umieścić rzucony od niechcenia; w tyle miała być kolumna, emblemat mężów, na których ramionach spoczywała rzeczpospolita, i zasłona purpurowa, godło tajemnic państwa których oni byli stróżami.
— Sto dukatów choćby, Bóg z niemi! — rzekł w duchu — dam, a przynajmniej w sali gdy powieszę, to będzie miało swe znaczenie. Niech znają Rzesińskich!
I butnie wpadł do pracowni Plerscha, który właśnie go sobie przypomniawszy, z westchnieniem co najspieszniej zasłoną zieloną pięknej Bondarywny wizerunek ulubiony zawieszał.



Z rana była we dworku na Ujazdowskiej alei panna Grzybowska, wieczorem przyjechał król. Zabawił tu daleko dłużej niż zwykle. Przybył czułym, czulszym niż kiedykolwiek może, z rękami podarunków pełnemi, ale z frasunkiem na czole. Blady był, mizerny, pomięszany. Na odgłos jego przyjazdu, jak zwykle Natałka z wyciągniętemi rękami wybiegła naprzeciw niemu.