Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 278.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Uśmiechał się ciągle tryumfująco; Grzybosia milczała.
— Przywiozłem ją do Warszawy — dodał — nie powstydzę się, ręczę.
Tu do ręki się schyliwszy, pocałował gospodynię dodał po cichu:
— Na dworze bym chciał ją prezentować... a nuż Najjaśniejszemu w oko wpadnie... źle. Jak pani sądzi?
Grzybowska z gniewu się zaczerwieniła, ale natychmiast wybuchnęła śmiechem.
— Słowo daję asińdźce, mogę się przyznać jako łaskawej na mnie dobrodziejce, w tej myśli nawet i kalkulacyi się żeniłem. Przez kobiety się wiele robi, a... ambicyjkę mam...
— No, to próbójże szczęścia — rozśmiała się Grzybosia z pogardą.
— Przy łaskawej protekcyi pani marszałkowej dobrodziejki i pani mojej... Żona moja z familii dobrej — Przerębska z domu — edukowana co się zowie, rozumek ma i na pokojach znaleść się potrafi. Polityczka wielka, ho, ho! po francuzku expedite szwargocze...
— I poszła za was? — spytała nieostrożnie Grzybowska.
Kasztelan się zżymnął.
— Nie jestem tak stary — odparł — a żona moja