Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 021.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   17   —

i nie odgrażał, bo i ci nowemu panu służyć byli już gotowi.
Coraz to gościńcem wpadał wiejąc proporczykami, wołając, trąbiąc, swawoląc nowy oddział rycerstwa. Jedni szli zwiększać załogę zamkową i tak już liczną, drudzy się rozkładali obozami u stóp góry, rozgaszczali na placach przed domostwy, które im gościnnie otwierano.
— Jedzie zbawca nasz z niewoli!
Wołaniem takiem oznajmywano Kaźmierza.
Wieczorem spodziewano się jego przybycia, kościół na Wawelu stroił się w zieleń, posypywano drogi liśćmi i kwiatem; duchowieństwo przybywało gromadnie na dworzec biskupi. Wrota jego długo zaparte, otwarły się na oścież, dwór Gedki, którego nie było wprzód widać, chodził strojno i zbrojno.
Toż samo na Wojewodzińskim było, w mieście kto co miał warzył, dym słupami walił z dymników, beczki dobywano z piwnic, w rynku jak w wielkiéj izbie rozkładali się ziemianie, wnosząc sobie ławy i stoły.
Ale największe ludu zbiorowisko było na drodze, którą Kaźmierz do zamku miał jechać z Biskupem. Tu nie tylko postrojeni w kożuchy i długie szaty mieszczanie, kupcy swoi i cudzoziemcy w strojach różnych, żydzi w kapeluszach śpiczastych, rycerstwo we wzbrojach, ale mnóstwo po-