Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 030.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   26   —

legając — koniom byle dachu kawał, aby im na grzbiet nie ciekło. — Otwieraj.
Po krótkim namyśle Juchim kazał wrota otworzyć, a Stach z Żegciem i służbą natychmiast w dziedziniec wbiegli. Wrota z obawy aby się kto więcéj nie przypytał, co rychléj zaparto.
— Będziecie mnie od drugich bronili — rzekł Juchim przystępując i kłaniając się. — Hej! hej! my z miłością waszą nie od dziś znajomi, to się dobrze złożyło!
Stach poznawszy Skarbnego ramionami ruszył.
— A no — rzekł, — jeśli myślisz że ja ci grzywny przywiozłem, omylisz się srodze.
— A! a! ja żadnych niepotrzebuję — rękami strzepując odezwał się Juchim. — Co za grzywny! One pojechały z tym co go tu niema!
I wskazał w stronę, w którą się Mieszek oddalił.
Stachowi z powodu grzywien i żyda gospoda się nie zbyt miłą wydała, lecz gdy raz tu wpadł a pod noc sobie innego kąta szukać nie mógł, musiał przyjąć co los naraił.
Trochę zakłopotany Juchim go do izby prowadził.
— Mówiłem miłości waszéj, że u mnie wygody mieć nie będziecie. Na posłanie chyba siano i kobierczyk lichy, dla koni niema nic. Jadło! a! jakie u mnie jadło! nędzne — ja człowiek ubogi.