Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 032.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   28   —

o godne gościa przyjęcie. Sam poszedł po chléb biały, wino i jakieś słodycze, które na miedzianéj tacce w saraceńskie wzory rysowanéj przyniósł Stachowi.
Ten więcéj potrzebował spoczynku niż pokrzepienia, miał téż do myślenia wiele. Uzbierało mu się na duszy i dobra i złego dostatkiem.
Najgorętsze życia jego pragnienia były dopięte, Kaźmierz wszedł na stolicę. Lecz na tém się nie kończyło. Tu dopiero oczekiwać go miały największe niebezpieczeństwa, zdrady ludzi, podstępy, knowania, walka z Mieszkiem i rodzeństwem jego; chciwi połowu przyjaciele, chciwe panowania nad panem niewiasty.
Od tego wszystkiego chciał go bronić. Czuł dobrze że teraz stanęli dopiero na placu boju, gdzie największego potrzeba było czuwania i pilności. On, jak sobie z dawna ślubował, stać musiał na straży nie ukazując się, być wszędzie niewidocznym, nie oddalać się na chwilę, czuwać, szpiegować, zabiegać. To była życia jego pokuta.
Jak temu podoła? sam niewiedział, Bogu się oddając, który na czyste patrzał serce i na niebezpieczną drogę aniołów stróżów miał zesłać.
Westchnął, zostawszy sam, o pomoc do niebios.
Troska już jedna kamieniem na sercu mu leżała. Nie mając innego celu w życiu, nad wywdzięczenie się panu swojemu, śledził wszystko