Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 043.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   39   —

Kaźmierz odtrącił tę pokusę z jakimś wstrętem mając zbyt wielki ciężar na sercu, a głowę czém inném zaprzątniętą — ale, Wichfried znając go, nieustąpił.
— Niemożliwa to — rzekł — aby się księciu Dorota niepodobała — grzechu przecie wielkiego niema posłuchać szczebiotania i popatrzeć w oczy.
Kaźmierz głową potrząsnął.
— Niewiasta i piękna i urokliwa — rzekł — tem téż więcéj obawiać się jéj trzeba, bo napastliwa jest, nieopatrzna i ludzie o niéj prawią nadto.
— O! miłościwy panie — przerwał Wichfried — co ludzie prawią, to najczęściéj potwarz, zazdrość i zła wola. Więcéj w tém kłamu niż prawdy. Książę byś przynajmniéj zmuszony był się rozchmurzyć, bo my tu w Krakowie pomrzemy od smętku.
— A po cóżeście mnie tu przywiedli? — odparł żywo Kaźmierz chwytając go za słowo — nie prosiłżem się wam, abyście mnie zostawili w spokoju...? Tak jest, i Biskup i Wojewoda i wy wszyscy uczyniliście co chcieli ze mną — ale mnie zrobiliście najnieszczęśliwszym z ludzi.
Nie mogę spojrzeć na zamku ściany, nie rumieniąc się upokorzony, bom tu przywłaszczycielem nieprawym. Cień Mieszka chodzi za mną — cień ojca wyrzuca mi nieposłuszeństwo!