Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 045.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   41   —

przemówił, poddać się jego wyrokom koniecznością było.
Szczególniéj młody Wincenty obfitym był w przytoczenia historyi dawnych państw różnych, których mu niesłychana pamięć jego dostarczała. Słuchał Kaźmierz z zajęciem. Wśród opowiadań i inne przedmioty przychodziły na stół, odwracając myśl od teraźniejszości, książę zwolna ożywił się, zdał zapominać o sobie i cały zajął rozprawami, które się jedne z drugich rodziły.
Scholastyk przywodził pismo święte, Wincenty pisarzy świeckich, a opat Kaźmierz wesołym humorem ucztę zaprawiał.
— Błogosławiona ta chwila, — mówił — gdy Bóg ześle narodowi pomazańca wedle serca swojego, naówczas ziemia kwitnie, lud się weseli, podnoszą miasta, stroją sioła, rosną świątynie, mnożą klasztory i gród niebieski przedstawia państwo szczęśliwe!
— A wszystko to — dodał scholastyk — miłość i łaskawość tworzą, nie groza i surowość niezbłagana, które tylko przeciw zbrodni orężem są koniecznym.
— Ziemi téj naszéj — wtrącił Opat — jakże potrzeba miłościwéj ręki, aby w niéj zakwitła i ona jako sucha rószczka w ręku Józefowém.
Kaźmierz, gdy mowa wyraźniéj do niego się zastosować dawała, spuszczał oczy. — Frasunek powracał.