Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 049.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   45   —

— Miłościwy książę — odezwał się — towarzysze nasi zdala pozostali za nami, my ich o wiele wyprzedzamy, na zamku u nas strasznie jeszcze pusto, ja tu gospodę znam, w któréj nas przyjmą radzi!
Książe nic nie odpowiedział, jechał daléj. Tak się sami do miasta dostali, a Wichfried pokierował wprost do dworu Doroty. Wprawdzie się ich tu nie spodziewano, ale z obawy braci, wdowa się oddalić nie mogła, pewien więc był, że ją zastaną.
Tak było w istocie, od przybycia bowiem do Krakowa, Dorota się ciągle księcia spodziewała, wiedząc, że zatęskni za nią, nie ruszała się nigdzie, w oknach i na wyglądach próżnych całe dnie spędzając. Ujrzawszy dwu jezdnych zbliżających się do dworu, poznała w nich zaraz, a raczéj domyśliła się Kaźmierza z jego towarzyszem i wybiegła uradowana na ich przyjęcie. Zsiadali w podwórcu z koni, gdy Dorota skłaniając się do kolan Kaźmierza, z wielką natarczywością zapraszała do ubogiéj chaty, jak ją nazywała.
W istocie przepychu tu nie było, gdyż oddawna we dworze nikt nie mieszkał, lecz na służbie ze Skał sprowadzonéj i na wygodach nie zbywało.
Kaźmierz jak gdyby nie wiedział dokąd przybył, zobaczywszy ją, uląkł się nieco i do Wichfrieda zwrócił się z niemą wymówką, lecz oprzeć się nie mógł zaproszeniu i wszedł do środka.