Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 059.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   55   —

Gedko słuchał z natężoną uwagą, niekryjąc wstrętu, jaki to w nim budziło. Popatrzył na człowieka i zapytał go dopiero kto był? dlaczego tak gorąco jął się sprawy?
Stach ukląkł przed nim i ręce złożył.
— Przyjmijcie, ojcze, spowiedź moją — odpowiedział. — Wam tylko wyjawić mogę, kto jestem. Jam ten grzesznik śmierci godzien, com pana naszego Kaźmierza niegdy w zapamiętałości uderzył, ten, któremu on przebaczywszy, darował życie. Od téj chwili żyję tylko, abym go bronił, abym mu służył, abym mu dał tę krew, któréj oszczędził. Wam się powierzam ojcze...
Zdziwiony mocno biskup stał chwilę niemy, rękę zwolna położył na głowie klęczącego i pobłogosławił go.
— Mogę więc wam zawierzyć i posłużyć się wami — rzekł po namyśle. — Czyń, co sądzisz, że można i godzi się, czyń i milcz, mnie z tego będziesz zdawał sprawę.
Kapłan jestem — dodał — nie godzi mi się rąk maczać w zmowę taką, gdzie się zdrada knuje, choć gdy idzie o wybawienie państwa z więzów i niewoli, Bóg wiele przebacza.
Lecz jestżeś pewien tych ludzi?
— Nie byłbym ich pewien — odparł Stach uradowany — gdybym sam nie miał czuwać nad niemi. Nie spuszczę ich z oka i w ręku dzierżeć będę.