Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 061.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   57   —

Stach ręce załamał.
— Plotki są! — zawołał.
— Jako żywo, prawda — rzekł Bogorja. — Z polowania tam jechali wprost i siedzieli długo. Wichfried w progu wartę odprawiał.
Żgnęło to jak mieczem w serce Stacha, bał się złéj niewiasty i nienawidził ją. Nie pokazał jednak po sobie nic, oprócz zdumienia.
Teraz już stanowczo wyrwał się Bogorij, ku któremu zdala inni towarzysze, równie jak on weseli, ciągnęli — i pobiegł do swéj gospody.
Zastał tu oczekujących Juchima i Mierzwę, którego blada twarz drgała z obawy i niecierpliwości, aby mu się robota niecna, jaką się chciał zasłużyć, nie wymknęła. Obstąpili go oba z oczów chcąc wyczytać, co przynosił.
— Cóż mnie czeka? — zapytał podsędzia.
— Wybierajcie się natychmiast z posługą, do któréj oświadczyliście się z gotowością — rzekł Stach. — Uda się li to, będziesz sowicie wynagrodzony. Musisz mi jednak wprzód poprzysiądz, że sprawa ta między nami tajemnicą zostanie. Możecie oświadczyć Ottonowi, aby słał poselstwo lub sam przybywał, a będzie miał Poznań, byle wiarę poprzysiągł i dotrzymał...
Mierzwie twarz się uśmiechnęła.
— Jakaż pewność dla mnie? — zapytał.
— Moje słowo — rzekł Stach — więcéj nie