Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 036.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   32   —

spotkali go wygnanie, gorszy los zgotowany mu być może. Nie — nie o was już idzie.
— A mnie chcecie dać na stracenie — odparł Kaźmierz — tak jako mnie już raz dano zakładnikiem Cesarzowi, dla ocalenia ziem tych. Nie bolałem naówczas, dziś ofiary téj nie mogę uczynić. Chcecie mi odebrać jedyny skarb, sumienie czyste, spokój najdroższy, szczęście moje, Jakso!
— Miłościwy książę, — odezwał się Jaksa — powtórzę iż wola w tém Boża. Będziecie nie Sandomierzowi i Lublinowi, ale Krakowu, Szlązkowi, a dali Bóg całym, wszystkim ziemiom ojca waszego panować. Królem będziecie potężnym i wielkim.
— A! na Boga! — przerwał Kaźmierz, — alboż myślisz iż wielkość ta jest czém, za czemby się ubiegać warto było? Cóż ona? Pochłonęli tu ziemie wszystkie, zawsze od Rudobrodego słabszym będę a i nad niego silniejsi są. Co mi po wielkości téj, gdy na małym ziemi kawałku mogę być szczęśliwszym i lepszym.
Jaksa zaciął usta trochę.
— Miłościwy panie, — rzekł — nie wątpicie iż kocham was, a no dzisiaj powiem szczerze, iż ziemie te, któréj ojczycami oba jesteśmy, jeszcze mocniéj niż was miłuję i ich szczęścia pragnę, a wy dla nich, wy jesteście potrzebni. Wy! tylko wy!
— Jakso! — zawołał Kaźmierz z wybuchem