Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 039.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   35   —

— Raz już prośbę odrzuciliście, odrzucacie ją powtórnie, ale przyjdą do was tacy, których naleganiom się nie oprzecie.
Książę począł się przechadzać niespokojny.
— O druhu mój, — zawołał — zakląłbym cię na miłość dla mnie, gdybyś mi nie powiedział, że dobro tych ziem więcéj kochasz nademnie. Ale ja ją téż miłuję i przez tę miłość panować niechcę, bo się nie czuję na siłach.
Wierzaj ty mnie, Bóg stworzył Kaźmierza nie na władzcę, jakim ty go mieć chcesz, ale na spokojnego sługę swojego, który słucha słowa Bożego, mądrości uczyć się pragnie i żyć w ciszy a na uboczu.
Zostawcie mnie na Sandomirzu chcecieli szczęścia mojego!
Jaksa poruszony mocno, stał smutny i milczący. Niewiedział już co miał dodać aby księcia skłonić do swéj myśli, gdy Kaźmierz wyjrzał przez okno dotąd otwarte ku wypogodzonemu niebu, którego gwiazdy późną wskazywały nocy godzinę.
— Idź, spocznij, — odezwał się cicho — patrz, noc już jest, a i mnie czas do spoczynku.
To mówiąc, ujął go za ręce obie i w schyloną głowę pocałował szepcząc.
— Mój Jakso, bądź mi druhem prawdziwym nie wrogiem! Nie wiesz jak mnie boli sama ta myśl, że mógłbym wystąpić przeciw bratu.