Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 059.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   55   —

życie ocalił, raz gdy się nań dzik rzucił, którego, już przypadającego na włócznię wziął i przebił, drugi raz gdy w bitwie na Rusi opadło go kilku wojów z maczugami, którymby nie uszedł był, gdyby Smok w pomoc nie naskoczył. Smok żony ani dzieci nie miał, brata ni swata, a gdyby księcia nie pilnował, z nim nie jeździł, umarłby z tęsknoty. Zwali go, jak mówiliśmy, Łowczym, bo do łowów pokierowania miał pierwsze prawo, ale naprawdę nie opuszczał Kaźmierza nigdy. Niewidzialny często, stał zawsze niedaleko. Gdy nic innego do roboty nie było, około zamku się włóczył, w podsieniach gdzieś siedział, robił coś około osoby pańskiéj, czyścił zbroje, ostrzył miecze, łuki naprawiał, psy układał. Prawda że mu się tu dobrze działo, że nie zbywało na niczém, że książe Kaźmierz chciał mu dawno nadać wielki szmat ziemi z karczmą, z młynem, z lasem aby sobie ludzi osadził i stał się panem — Smok odmówił.
— A mnie co potém? — odparł kłaniając się — żony nie mam ni dzieci, ani ich mieć myślę, jakem tu na zamku życie począł, tak je i skończę.
Smok wyglądał bardzo brzydko, ale człek był dobry z kościami, cudze dzieci bardzo lubił, szczenięta chował, ptaki karmił, a jeźli się komu krzywda działa, nie pytając co zacz był, stawał w obronie.