Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 060.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   56   —

Ale spojrzeć było na niego, rzekłby kto ze na innéj ziemi się rodził, gdzie słońce gorętsze na czarno opala, tak był ogorzały. Przy tém chudy. Włosa kręconego miał mało co, brody nic, wąsa żadnego, nosa niewiele, gęby dużo a w niéj zęby żelazne. Gdy się rozśmiał z paszczęki mu jak wilkowi kły białe rzędem patrzały. Chudy, długi, zdawał się jak połamany, był niezgrabny ale na koniu nikt tak jak on nie jeździł, byle się go uczepił najdzielniejszego zmógł. Na łowach choć żubra za rogi gotów był pochwycić.
Paskudna jego twarz, gdy się śmiał tak się robiła poczciwą, że się nawet mniéj brzydką zdawała.
Ludzie się go obawiali i lubili.
Mógł co komu dobrego to uczynił, dla siebie nie potrzebował wiele, surową rzepą gotów był żyć, głód znosił jak nikt, bez wody tylko jak koń, żyć nie mógł.
Ten Smok i pod nim kilku młodzieży składali cały orszak książęcy. Gdy wyjeżdżali w wierzby słońce jeszcze nie schodziło — mrok był. Smok po niebie popatrzywszy na wieczór lub na jutro najdalej wróżył burzę. Rosy nie było nic, niebo wypogodzone jakoś strasznie i jak z ołowiu odlane. Już do lasów dojeżdżali gdy się słonko pokazało i zaraz zaczęło robić gorąco strasznie, choć lasem, cieniem jechać było znośnie.