Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 065.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   61   —

— Cicho! dość! — przerwała Jagna[1] — Już nas posłyszeć mogą.
Zmęczone konie stały pod słupiastą podsienią, parobcy po prostu ale czysto odziani, do stóp się skłoniwszy, chwycili konie za uzdy, ale tego nie było potrzeby, bo one same stanęły oba, a gdy Kaźmierz i Jagna zsiedli — razem się ku stajni zwróciły.
Na przyjęcie gościa od progu izby były wysypane świeżym kosaćcem wonnym, drzwi stały otworem i okna. Wesoło było na dworku, którego izby i komory, jakby w nich nikt nie zamieszkiwał świeże były i czyściuchne. Nie zbywało w nich na niczém, ale co było sprzętu i dostatku, proste i wiejskie.
W drugiéj izbie, już umyślnie zgotowany był stół pokryty białym czerwono wyszywanym obrusem. Widać na nim było dzbanki i kubki, świeży chleb pozłocisty, od którego się woń rozchodziła, podpłomyki, kołacze. W misach stało mleko, masło, ser, poziomki i grzyby wiosenne.

Nie zważając na ludzi, którzy na wskróś przez drzwi otwarte patrzeć mogli, Jagna rzuciła się na szyję księciu i w długim zatrzymała go uścisku, oddanym namiętnie — książe podniósł ją w silnych rękach, zamiast pochylić ku niéj. Postawił ją potém lekko na ziemi, zobaczywszy że niewieści dwór już z kuchni szedł nio-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki kończącej zdanie lub następny wyraz (Już) winien być małą literą.