Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 075.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   71   —

We dwadzieścia jechali koni, ale rycerzy trzech tylko, reszta służba i dwór, żołnierze i czeladź. Wtoczyli się zaraz do izby. A że i tu się nikogo nie spodziewali zastać, poczęli kląć strasznie i tak puszczać języki, jakby sami byli.
Jeden stary z siwą brodą wszystkim im przodował, pańskiéj był i rycerskiéj postawy, dumny i butny, mówił głośno i wrzaskliwie.
Dwu towarzyszących mu młodszych, nawykłych widać także do rozkazywania, rozgaszczali się nie hamując głosów. A że się pod strzechę dostali z ulewy, już im szpary odchodziły, gwarzyli wesoło, stukali i hukali, cale się nie troszcząc, czyj dom był.
— Dali się gdzie schronić — zawołał jeden z młodszych — niechżeby i pokarmili. Juści się coś znajdzie choćby chleb, sér i woda.
— Albo i piwo! — dodał drugi.
W tém trzeci, co izbę opatrywał, namacał flaszę z winem porzuconą na stole, do nosa ją przyłożył, potém do ust.
— Hej! hej! Cud! — krzyknął — a toć wino na stole! Nie już się to u tego Scibora parobkowie nim raczą?
Skoczyli wszyscy do flaszy.
Zdumienie było wielkie. Jeszcze większe, gdy srebrny kubek przy niéj się znalazł.
— O! o! toć kłamią, że pana nie ma, psim